Twórcze opowiadanie fantasy – Xero (inspiracja/pomysł)
– Jeff Smith! – zabrzmiał elektronicznie zmodyfikowany głos jurora. Znajdowałem się na targach „Złych naukowców”. Wyszedłem na scenę i zamaszyście zdarłem płachtę z mojego nowego dzieła.
– Oto Xero. Cybernetycznie udoskonalony pies. Rozbrzmiało elektroniczne skamlenie psa. Połowę psiego pyska zastępowała metalowa proteza wraz z czerwonym okiem. Oko zalśniło. Bestia ukazała swoje metalowe kły. Jak połączyłem ciało z elektroniką i metalowymi częściami jest już tajemnicą… na scenę wstawiono manekina zrobionego na wzór ludzkiego ciała.
– Bierz! – rozkazałem. Xero warkną, zatoczył koło i z pełnym impetem rzucił się na marionetkę. Upadła z głośnym hukiem na ziemię. Po kilkunastu sekundach leżał na ziemi tułów bez nóg, rąk i połowy brzucha. Pies stał nad nim. Z pyska toczyła mu się piana. Z trybun dobiegło westchnienie.
– Panie Smith – przemówił juror. – pana dzieło jest imponujące pod względem konstrukcji, jak i przeznaczenia. Gratulacje, zdobywa Pan pierwsze miejsce. Założyłem psu specialny kaganiec i przypiąłem smycz. Cieszyłem się niezmiernie, lecz ku mojemu zdziwieniu nie usłyszałem braw. Gdy podążałem do wyjścia, ludzie szeptali i rozstępowali się, jakby ujrzeli jakiegoś potwora. Wyszedłem. Był jesienny zimny wieczór. Sklepy były pozamykane, a ich szyby zaparowane. Okolica wyglądała ja opuszczona i zapomniana. Wsiadłem do autobusu nr. 108 jadącego ku Maiflover, na której mieścił się mój dom. Po zaledwie kilku minutach autobus zatrzymał się i wysiadłem tuż przed moim domem. Podbiegłem do drzwi, wyjąłem klucze i otworzyłem je. Lekko skrzypnęły… zapalając tylko małą lampkę na stoliku obok kanapy usiadłęm i rozmyślałem. Dręczyła mnie myśl, że ludzie się mnie boją. Jestem potworem. Zająłem pierwsze miejsce, ale co z tego mam? Nic! Wręcz przeciwnie, straciłem. Zdecydowałem, że ścieżka zła jest niedobrą ścieżką. Trzeba w życiu to zmienić i zacząć podążać drogą światła. Zmartwiła mnie jeszcze jedna sprawa – Xero. Zrobiłem wielką krzywdę temu psiakowi. Nieodwracalną krzywdę. Wiedziałem, co mam zrobić – ukrócić jego cierpienie. Na miękkich nogach podszedłem do sejfu. Pib, pib, pib – rozległo się, gdy wprowadzałem kod.
Wyjąłem pilota. Obróciłem się w stronę psa. I drżącą ręką wycelowałem. Zamknąłem oczy. Powoli nacisnąłem guzik. Czerwone oczy psa zgasły.